Krzysztof Kornas: Ponieważ psychodeliki pozostają w większości krajów nielegalne, prawnicy odgrywają wyjątkowo istotną rolę w biznesie rozkwitającym wokół tych substancji. Twoja firma – Ondare legal/business hub – jako pierwsza w Polsce zaczęła doradzać zainteresowanym wejściem w tę branżę. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać dość ryzykowne. Co sprawiło, że postanowiłaś się zająć psychodelikami profesjonalnie?
Aleksandra Maciejewicz: Jako rzeczniczce patentowej zlecono mi przed kilkoma laty zbadanie stanu techniki w odniesieniu do pewnego systemu medycznego. Wymaga to przeszukania baz patentowych, aby porównać sprawdzane rozwiązanie z podobnymi technologiami. Przy okazji trafiłam na patent tracker, czyli zautomatyzowany monitoring patentowy, dotyczący psylocybiny1, substancji aktywnej występującej w wielu gatunkach grzybów psychodelicznych. Takie narzędzia pozwalają zorientować się, kto i co patentuje. I nie powstają w próżni. Patenty to ważne narzędzia prawne, które m.in. ułatwiają zdobywanie funduszy od inwestorów. To był dla mnie jasny sygnał, że w branży psychodelicznej pojawiły się już niemałe pieniądze. Od tego czasu wiele się zmieniło, jest chociażby sporo funduszy inwestycyjnych specjalizujących się w tematyce psychodelicznej.
W większości są to jednak pieniądze prywatne lub płynące od wielkich korporacji. Publicznych dotacji wciąż jest niewiele. Może to być problematyczne. Przykładowo: głośno było o tym, że Peter Thiel, kontrowersyjny inwestor, wywiera presję, żeby treść aplikacji patentowych była możliwie najszersza. Chciałby w ten sposób zagwarantować sobie jak najrozleglejsze – najlepiej monopolistyczne – pole do działania.
Istnieje, oczywiście, ryzyko nadużyć – w przemyśle farmaceutycznym nie brakuje tego typu przypadków. Dlatego w środowisku zainteresowanym substancjami psychodelicznymi powinniśmy otwarcie rozmawiać o patentach i szukać innowacyjnych metod chronienia własności intelektualnej, specyficznych dla tej nowej branży. Pojawiają się pierwsze inicjatywy, które to ułatwiają. Za wspomniany patent tracker odpowiada jeden z największych i najbardziej wiarygodnych portali zajmujących się branżą psychodeliczną – Psychedelic Alpha. Kiedy trafiłam tam po raz pierwszy, prowadziłam już od kilku lat kancelarię Lawmore, współpracującą ze start-upami. Uświadomiłam sobie, że w tym obszarze może się kryć odpowiedź na coraz bardziej nurtujące mnie pytanie o społeczną rolę start-upów. Założyłam kancelarię, ponieważ chciałam pomagać biznesom, które zmieniają świat.
Start-upy w dużej mierze właśnie tak się reklamują.
Otóż to. W realiach nie brakuje jednak w tej branży, jak wszędzie, chciwości i zwykłych kombinatorów, którzy – przykładowo – sprzeniewierzają fundusze europejskie albo de facto szkodzą konsumentom, ponieważ wykorzystują ich profile behawioralne, żeby sprzedawać im niepotrzebne rzeczy. Nagle trafiłam na branżę, która przywróciła mi tę nadzieję. Branżę komercjalizującą substancje, których działanie może pozytywnie odmienić życie osób cierpiących na zaburzenia psychiczne. Chciałam być częścią tej zmiany. Tym bardziej że w tym samym czasie bliska mi osoba zmagała się z depresją. Dowiedziałam się, że we własnym zakresie korzysta ona z psylocybiny w celach terapeutycznych. Oprócz lektury doniesień z badań dotyczących wykorzystywania psylocybiny w terapii depresji, mogłam na własne oczy się przekonać, jak z miesiąca na miesiąc osoba, która nie miała siły wyjść z domu, czasami – nawet wstać z łóżka, znów zaczyna odczuwać radość z życia. To była naprawdę diametralna zmiana. Dziś sama zaczęłam się przyglądać tematowi psychodelików naukowo – przygotowuję pracę magisterską z zakresu psychologii klinicznej, w której analizuję wpływ tych substancji na empatię. Potencjał kliniczny jest tutaj ogromny. Wprowadzanie leków na rynek to nie jest łatwa sprawa: potrzeba wielu lat złożonych badań i wysokich nakładów finansowych. Powinniśmy jednak zadbać o to, żeby innowacje w tym nowym obszarze nie zachodziły kosztem pacjentów, jeżeli chodzi o dostęp do leków czy o ich ceny.
Albo kosztem własności intelektualnej naukowców. Badacze stojący za renesansem psychodelicznym często nie patentują swoich odkryć, m.in. dlatego, że chcą, żeby nauka była otwarta. Jednocześnie podmioty dysponujące solidnym zapleczem prawno-finansowym mogą legalnie patentować rozwiązania łudząco podobne do tych, które naukowcy opisują w swoich otwartych publikacjach. Tak się stało – przykładowo – z patentem zgłoszonym przez firmę CB Therapeutics na biosyntetyczną psylocybinę, który zakwestionowali niemieccy naukowcy.
Należy o takim ryzyku uprzedzać naukowców, wyczulać ich na te kwestie, żeby wiedzieli, w jakim momencie zadbać o patent.
Relacja patentów i innowacji naukowo-technicznych jest jednak złożona. Jak wspomniałam, mogą one przyciągać inwestorów, ale jeżeli w danej branży patentów jest zbyt wiele i pewne ścieżki rozwoju są przez nie blokowane, to taka sytuacja może wręcz spowalniać innowacje i odstraszać kapitał.
Dlatego tak bardzo potrzebna jest otwarta dyskusja na ten temat, uwzględniająca wszystkich interesariuszy. Co więcej – nierzadko patenty udaje się uzyskać wskutek zwykłych wad systemu. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tak nieoczywistą dziedzinę jak substancje psychodeliczne. Urzędnicy mogą nie być aż tak wyspecjalizowani w danych tematach, poza tym te substancje nadal są w większości krajów nielegalne, trudno znaleźć przykłady takiego wcześniejszego rozwiązania, ponieważ może ono nie funkcjonować w oficjalnym obiegu.
Słyszałem też o zgłoszeniach rezerwujących prawa do samych idei, których się nawet nie sprawdziło i w odniesieniu do których nie jest wiadomo, czy mają w ogóle sens.
Nie do końca. Patentuje się wynalazki, czyli konkretne rozwiązania danego problemu, a nie – pomysły. Jednakże eksperci w urzędach patentowych sprawdzają nie samą skuteczność danego rozwiązania, tylko – albo aż – czy taka skuteczność nie jest niemożliwa do osiągnięcia w świetle powszechnie uznanych zasad nauki. Nie ma obowiązku wykazania, że były przeprowadzane jakieś badania na ten temat. Czyli w jakimś sensie można powiedzieć, że pośrednio patentuje się wtedy pomysł. To tak w uproszczeniu, przy czym mówię tu z perspektywy systemu Unii Europejskiej. Dodatkowo w USA system patentowy jest nieco inny. Nie tak dawno głośno było o pewnym – nazwijmy go – patencie „profetycznym”. Zgłoszono wynalazek dotyczący stosowania LSD w przypadku alergii pokarmowych i uzyskano patent. Jedni widzą to jako wadę systemu, inni – jako zachętę do dalszego inwestowania w daną ideę. Logika jest następująca: skoro wiem, że mam w tym obszarze przewagę konkurencyjną, to jest bardziej prawdopodobne, że inwestycja się zwróci. Jeżeli jednak ktoś w przyszłości przebada działanie LSD w tym kontekście i będzie chciał skomercjalizować wyniki, może mieć problemy – podobnie w przypadku samego szukania środków na takie badania.
Mam nadzieję, że ten stopień komplikacji to jednak rzadkość.
Zdecydowanie. Z moich obserwacji wynika, że ważnym kierunkiem w patentowaniu w ramach tej branży jest nie utrudnianie innym życia, ale szukanie nowych rozwiązań. Dla przykładu – nowych substancji psychodelicznych: takich, które działają krócej albo tylko fizjologicznie (czyli nie wywołują odmiennych stanów świadomości), albo analogów istniejących psychodelików, które można by opatentować2. Nie trzeba mieć jednak patentu, żeby wejść na ścieżkę biznesową. Dopuszczalna jest – przykładowo – produkcja substancji psychodelicznych na potrzeby badań naukowych. W Polsce potrzebna jest do tego zgoda Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego. I – oczywiście – odpowiednia infrastruktura. To jedyny wyjątek w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii: cele badawcze. Legalne mogą być – pod wieloma warunkami – także różne usługi wokół terapii psychodelicznej: wykorzystanie w terapii rzeczywistości wirtualnej lub rzeczywistości rozszerzonej albo integracja psychodeliczna, czyli praca z terapeutą, która odbywa się już po przejściu doświadczenia psychodelicznego w celu lepszego zrozumienia jego przebiegu i utrwalenia jego pozytywnych efektów. Podobnie można rozpatrywać wszelkie inne konsultacje dotyczące substancji psychodelicznych, chociażby – infolinię pomocową dla osób przechodzących negatywne doświadczenie czy aplikację mobilną bezpiecznie prowadzącą użytkowników substancji psychodelicznych przez doświadczenie pod ich wpływem. Istnieje też jednak pokusa, żeby iść na skróty. Albo wiele osób widzi w tej branży żyłę złota i próbuje jak najszybciej zagarnąć dla siebie jak najwięcej. Przykładowo – skoro jest problem z patentowaniem istniejących substancji, niektórzy próbują patentować systemy terapeutyczne czy też wykorzystanie różnych elementów terapii jako części ściśle określonej całości. I tak: firma Compass Pathways próbowała – na szczęście bezskutecznie – opatentować m.in. wystrój gabinetu do terapii wspomaganej psychodelikami oraz przebieg takiej terapii. Uwzględniła w zgłoszeniu tak elementarne okoliczności jak używanie miękkich mebli czy trzymanie pacjenta za rękę. Media szybko zareagowały: tę sytuację przedstawiły w krytycznym świetle. Takie przypadki powinny nas przede wszystkim wyczulać na różne sztuczki i na nadużycia, których na pewno będzie więcej.
Kiedy zakładałaś Ondare legal/business hub, nie obawiałaś się reakcji na ten temat, wciąż jednak kontrowersyjny dla wielu osób? Nie spotykasz się z opiniami, że psychodeliki to przecież narkotyki, czyli z definicji niebezpieczne substancje, albo ze skojarzeniami z dopalaczami?
Częściej spotykam się z myleniem psychodelików z lekami nootropowymi i z innymi rzekomymi usprawniaczami pracy mózgu. Zwłaszcza wśród osób zajmujących się sztuczną inteligencją. Bywają też skojarzenia z marihuaną. Świadomość jest niska, ale w branżach, w których pracuję, nie ma już aż takiego tabuizowania tych substancji jako narkotyków ani stygmatyzowania ich użytkowników. Plusem branży start-upowej jest to, że nasi klienci tworzą i rozumieją innowacje. Wiąże się z tym pewna otwartość na niestandardowe rozwiązania. Nie słyszałam żadnych negatywnych opinii. Niektórzy wręcz sami z ciekawości dopytują o substancje psychodeliczne.
Z jakimi pytaniami zgłaszają się do Ciebie pierwsi zainteresowani tą branżą w Polsce?
Pytają głównie o to, jak legalnie robić cokolwiek w Polsce z psychodelikami. Ludzie się boją, że zostaną posądzeni o promowanie używania nielegalnych substancji. Albo o pomocnictwo, czyli o sytuację, w której ułatwia się popełnienie przestępstwa, chociażby poprzez dostarczanie odpowiednich informacji – co też jest karalne. Obecnie legalnie wchodzą w grę wyłącznie zastosowania naukowo-badawcze. Edukacja i redukcja szkód zażywania tych substancji też niekoniecznie muszą być problemem. Kiedy założyłam Ondare legal/business hub, miałam nadzieję, że będą się zgłaszać przedsiębiorcy i inwestorzy rozumiejący, że to jest maraton i że owoce tego, co można zrobić dziś, zbiorą za pięć – dziesięć lat, i że teraz jest czas na świadome, dalekowzroczne tworzenie mocnych fundamentów.
A to tylko aspekty dotyczące samych substancji psychodelicznych – osobną kwestią jest cały złożony obraz umów, wycen, procesów inwestycyjnych, programów akceleracyjnych, specjalistycznych tłumaczeń czy też patentów, o których już mówiliśmy. Niestety, najwięcej pytań odnosi się obecnie do analizy legalności. Długi czas powtarzałam, że są inwestorzy, tylko nie ma start-upów. Już tak nie mówię. Start-upy są, ale – niestety – często piętrzące się problemy studzą ich zapał.
Polskie prawo utrudnia innowacje w tym zakresie?
Trochę tak, ale sytuacja nie jest beznadziejna. Z ketaminą stosowaną w depresji lekoopornej się udało – jest ona legalnie dostępna w Polsce, od niedawna jest nawet refundowana. Chociaż jej ścieżka jest nieco inna, ponieważ stosowanie leków off-label (czyli poza zarejestrowanymi wskazaniami) to nie jest nowa praktyka. Jednak warto tutaj podkreślić, że w takich sytuacjach na lekarzach ciąży większa odpowiedzialność – co może komplikować sytuację na pograniczu biznesu i medycyny. W szerszej perspektywie regulacyjnej trwają poza tym dyskusje nad zmianami w prawie dotyczącym psychodelików na poziomie Unii Europejskiej.
Wspomniałaś o edukacji i redukcji szkód. Kryje się tutaj poważne ryzyko: jeżeli będą one prowadzone nierzetelnie, szybko mogą się stać problematyczne. Ciekawi mnie, jak wpisują się w to integracja psychodeliczna i rosnąca oferta rozmaitych warsztatów i szkoleń. Pojawia się coraz więcej inicjatyw oferujących usługi tego typu. Jednak w Polsce nawet rynek zwykłej psychoterapii jest nieuregulowany i pełen szarlatanów, którzy częściej szkodzą, niż pomagają. Nietrudno znaleźć w tym środowisku entuzjastów ezoteryki, new age’u czy pseudonauki, którzy oferują usługi coachingowe, obiecując cudowne przemiany psychiczne i życiowe sukcesy. Dodanie do tego kontekstu tak silnych substancji jak psychodeliki komplikuje sytuację, i tak już bardzo złożoną. A sami oferujący nierzadko narażają się na zarzut pomocnictwa. Niewykluczone, że szybko zaczniemy słyszeć przygnębiające historie pacjentów.
Na razie zainteresowanie tą tematyką to w największej mierze zwycięstwo nauki i medycyny, przy niemałym wsparciu biznesu – co warto zaznaczyć. Nieodpowiedzialne popularyzowanie psychodelików, tworząca się wokół nich bańka inwestycyjna oraz szum medialny mogą się jednak obrócić na niekorzyść innowacji w całej branży – również w zakresie badań i terapii. Byłoby dobrze, gdyby warunkiem legalności były tutaj rzetelność i dobre praktyki z solidnym oparciem w wiedzy naukowej i praktyce klinicznej. Jednak jest tak, jak mówisz: sensownych regulacji brakuje. Paradoksalnie więc szerokie przesłanki możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności karnej w przypadku pomocnictwa, jak również szerokie pojęcie zakazu promowania substancji psychodelicznych, mogą zadziałać tutaj pozytywnie.
Ktoś, kto wypisuje pseudonaukowe bzdury, w jaki sposób przyjmować substancje psychodeliczne, albo bezkrytycznie zachwala psychodeliki, łatwo może narobić sobie problemów związanych z pomocnictwem lub z nieprzestrzeganiem ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Na pewno ten rynek potrzebuje mocnych podstaw prawnych oraz mechanizmów weryfikacji, nadzoru i kontroli.
O ile się orientuję, nie ma na razie w Polsce żadnych oficjalnych systemów certyfikowania terapeutów oferujących integrację psychodeliczną. Pierwsze protokoły i zalecenia ma organizacja MAPS (z ang. Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies – Multidyscyplinarne Stowarzyszenie na rzecz Badań nad Psychodelikami), amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (ang. Food and Drug Administration, FDA) wydała pierwsze wstępne wytyczne odnoszące się do badań klinicznych z użyciem substancji psychodelicznych, a Europejska Agencja Leków (ang. European Medicines Agency, EMA) opublikowała wytyczne dotyczące badań klinicznych, uwzględniające również dział traktujący o substancjach psychodelicznych. Jednak to jest wciąż niestety Dziki Zachód, więc jest się czego bać, ponieważ mamy do czynienia z silnymi substancjami, których nieodpowiednie podanie może być niebezpieczne. Jednocześnie z mojego doświadczenia wynika, że inwestorzy są wyczuleni na tego rodzaju kwestie. Nie zainwestują w – przepraszam za ten kolokwializm – oszołomów. Jeżeli przewidują małe prawdopodobieństwo zysku, a nawet – zwrotu, to przynajmniej niech ta inwestycja będzie uzasadniona. Bez sensu kręcić na siebie podwójny stryczek. Większym problemem jest jednak brak myślenia długoterminowego i gotowości do budowania biznesu, który przyniesie owoce za dziesięć lat. Myślę, że m.in. dlatego był w tym roku taki kolaps w branży psychodelicznej za granicą – dużo inwestycji okazało się hurraoptymistycznymi.
Co masz na myśli, mówiąc o kolapsie?
Jeżeli spojrzy się na wykresy pokazujące wysokość finansowania start-upów przed dwoma laty albo nawet jeszcze przed rokiem, to widać, że w tym czasie kwoty inwestycji szły w górę. Teraz nie jest tak dobrze. Niektóre firmy nie dały rady – upadły albo się sprzedały. Tak się stało z Synthesis Institute czy z Field Trip Health. Była przez chwilę gorączka złota, a później przyszło gorzkie rozczarowanie, że sytuacja polityczna i prawna na świecie wcale szybko się nie zmieni. Spójrzmy chociażby na USA. Po zmianach prawnych w Oregonie miały szybko dołączać kolejne stany – ale tak się nie stało.
Nawet największe spółki, które inwestowały krocie w badania kliniczne, przykładowo: atai Life Sciences czy wspomniana już Compass Pathways, pozamykały niektóre projekty badawcze, a zostały przy najbardziej obiecujących. To jest trudna branża, nie tylko w Polsce.
Czyli nie jest tak, że w Polsce prawo jest bardziej restrykcyjne niż w innych krajach?
Poza wyjątkami, które przecierają szlak zmian prawnych, jest dość podobnie. Wszędzie biznes musi się nauczyć pracować w istniejących ramach regulacyjnych. To jest kwestia doświadczenia i komunikacji między przedsiębiorcami a regulatorami. Nie trzeba od razu reklasyfikować psychodelików – a właśnie taką procedurę przeprowadziła Australia, aby dopuścić ich użycie medyczne. Na początek rozsądnym krokiem stałyby się chociażby jasne komunikaty i decyzje rządowe, jak to jest – przykładowo – w Wielkiej Brytanii, gdzie przy Imperial College London zaczęła działać osobna jednostka zajmująca się badaniami psychodelicznymi, finansowana ze środków publicznych. Naukowcy długo o to walczyli, ale się udało.
Wspomniałaś, że pierwsze rozczarowania biznesowe wiązały się z tym, że prawo zmienia się bardzo wolno, a majętnych użytkowników psychodelików szybko nie przybywa. Spójrzmy teraz na to wszystko właśnie z perspektywy potencjalnych użytkowników tych substancji w Polsce. Załóżmy, że ze wspomnianego szumu medialnego ktoś wyłowi informację o terapii z użyciem psylocybiny i że sam zmaga się z problemami psychicznymi. Zaintrygowany, odpowiedzialnie sięgnie następnie do źródeł dotyczących redukcji szkód zażycia tej substancji. Po czym uzna, że chciałby spróbować. Załóżmy też, że nie ma środków na wyjazd do Holandii, gdzie produkty zawierające psylocybinę mógłby kupić legalnie albo legalnie przejść terapię z jej użyciem, w tym – integrację doświadczenia pod jej wpływem. I że nie bardzo wie, gdzie szukać naturalnie rosnących w Polsce grzybów psylocybinowych. Nagle zaczynają go śledzić w mediach społecznościowych reklamy holenderskich sklepów sprzedających tzw. magiczne trufle (skleroty grzybów psylocybinowych) i wysyłających je do Polski oraz reklamy polskich sklepów oferujących tzw. grow kity – zestawy do hodowli tych grzybów.
Przypomnijmy, że oficjalnie te polskie zestawy są sprzedawane nie z myślą o konsumpcji, tylko w celach – nazwijmy to – kolekcjonerskich albo badawczych. Legalnie można zarodniki co najwyżej podziwiać pod lupą. Produkty wysyłane z Holandii to bardziej złożona sprawa. Można je legalnie kupić, jeżeli kupujemy w sklepie działającym w kraju, w którym są legalne, a firmy holenderskie mogą je legalnie wysyłać z terytorium Holandii. Nie zmienia to faktu, że z chwilą odbioru przesyłki lub wyhodowania grzybów adresat łamie prawo, ponieważ znajduje się w posiadaniu psylocybiny – substancji nielegalnej w Polsce.
Przyjmijmy jednak, że na własne ryzyko związane z autoterapią, z myślą o konsumpcji, nasz hipotetyczny użytkownik kupuje któryś z tych produktów i niedługo później jest w posiadaniu grzybów lub sklerot. W Polsce nielegalne będzie także towarzyszenie takiej osobie w doświadczeniu psychodelicznym w ramach terapii, prawda?
To mogłoby się kwalifikować jako pomocnictwo lub jako ułatwianie wymienione w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Ewentualnie – w skrajnych przypadkach – można byłoby pomyśleć o kontratypie (okoliczności wyłączającej karną bezprawność czynu) w postaci ratowania życia lub zdrowia, chociaż to byłoby niezwykle trudne do udowodnienia. Co nie znaczy, że nie istnieją terapeuci prowadzący terapię z użyciem psychodelików w podziemiu, na własne ryzyko zapewniający pacjentom bezpieczne warunki przejścia doświadczenia psychodelicznego.
Załóżmy, że ta osoba przechodzi doświadczenie psychodeliczne albo na własną rękę, albo z pomocą takiego terapeuty. Następnie, już legalnie, decyduje się na integrację – znów odpowiedzialnie, z troską o bezpieczeństwo, z myślą o redukcji szkód.
W tym kontekście ryzyko nie musi być duże. Taka specjalistyczna konsultacja dotyczy nie tyle zalecania przyjęcia nielegalnej substancji, ile reakcji na potrzebę, z którą przychodzi pacjent. Z kolei ustawa o zawodzie psychologa i kodeks etyczny psychologów nakładają na psychologów obowiązek zarówno zachowania poufności, jak i poszanowania autonomii co do wyboru metod leczenia (chyba że metodę wybraną przez odbiorcę podważyły badania naukowe). Mamy tu również potencjalną redukcję szkód, wprost zapisaną w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii jako jeden z celów. Ale wróćmy jeszcze do grow kitów – trudno zakładać, że policja nie wie, do czego te zestawy służą i do czego są realnie wykorzystywane. Z jakiegoś powodu niemal nic z tym nie robi.
Czy można się tutaj dopatrywać istnienia nieoficjalnego niskiego priorytetu karalności za grzyby psylocybinowe?
Być może. Z drugiej strony – zdarzają się grzywny wysokie na kilka tysięcy złotych za posiadanie chociażby trzech gramów tych grzybów. Trudno tutaj o jednoznaczność. Dawno temu pomagałam rzecznikowi osób uzależnionych. Takie osoby wpadały zwykle w podejrzanych lokalach czy na stacjach benzynowych podczas awantur, zwracały na siebie uwagę. Nie słyszałam za to, aby organizowano naloty na określone festiwale. Gdyby priorytet karania użytkowników tych substancji był wysoki, to przecież skoro wiadomo, że istnieją miejsca, w których stosunkowo łatwo byłoby ich znaleźć, ktoś by z tego skorzystał. To czysta spekulacja, ale można odnieść wrażenie, że w przypadku substancji psychodelicznych, zwłaszcza – naturalnie rosnących grzybów, nie ma raczej śrubowania limitów aresztowań. Policja wie o biznesie grow kitów. I tak, znam argumenty, że w zarodnikach nie ma substancji z wykazu I-P3. Jednak strony sprzedające takie zestawy są pełne informacji o hodowaniu grzybów psylocybinowych oraz o ich stosowaniu. Można to rozpatrywać jako pomocnictwo lub jako ułatwianie popełnienia przestępstwa. Wobec takich okoliczności kolekcjonowanie i hobby badawcze okazałyby się mało pomocnymi argumentami.
Takie przymykanie oka szybko może się jednak skończyć, jeżeli sytuacja zacznie się wymykać spod kontroli.
Ta sytuacja przywodzi mi na myśl teorię wentylu bezpieczeństwa. Chodzi o to, że nie można społeczeństwa za bardzo dociskać. Jeżeli są takie wentyle, to społeczeństwa jest mniej konfliktujące się, mniej chętne do zmiany status quo. Żeby podkreślić o czym mówimy – przepisy karne odnoszące się do substancji psychodelicznych nie dotyczą tylko popełniania przestępstwa per se. Czyli posiadania, użytkowania, sprzedawania. Mamy też wiele czynów pośrednich, przykładowo: współsprawstwo, przygotowanie do popełnienia przestępstwa, wspomniane pomocnictwo. Posiadanie grow kitu nie jest przygotowaniem do popełnienia przestępstwa? Zwłaszcza że na stronach sklepów, które te zestawy sprzedają, wprost instruuje się użytkowników na temat poprawnej hodowli. Jest mowa o mikrodawkach, o tym, ile wziąć za pierwszym razem, o sile działania poszczególnych gatunków, o specyfice doświadczenia itd.
Czyli nie byłoby trudno podciągnąć tego pod odpowiednie paragrafy?
Nie, przy czym nie należy mylić oskarżenia z zasądzeniem kary. Ale myślę, że w obecnej sytuacji nikt nie ma interesu w tym, żeby popchnąć tę sprawę ani w jedną, ani w drugą stronę. Ani dekryminalizacja, ani twarde zakazy. Zostaje nam teatr kolekcjonerów i badaczy – hobbystów. Przy czym to nie są błahe sprawy.
W tym momencie ktoś, kto cierpi i byłby gotowy spróbować terapii z użyciem psychodelików, ale nie ma środków na przejście jej w kraju, gdzie jest to legalne, ma do dyspozycji tylko ten scenariusz, powiedzmy: „rekreacyjny”, ponieważ właśnie tak to użycie byłoby kwalifikowane w świetle obowiązującego prawa. Argument za dostępnością stosowania do celów medycznych musi w tej dyskusji wybrzmieć.
Nawet w razie liberalizacji nie wszystkich będzie stać na terapie oferowane oficjalnie. Pokazują to przykłady krajów, gdzie są już one dostępne (np. Australia czy stan Oregon w USA). Ludzie będą szukać rozwiązań alternatywnych.
Pomaga Ci w pracy to, że działasz w stolicy i dzięki temu masz dostęp do środowisk naukowych, biznesowych i politycznych? Łatwiej wyobrażać sobie trajektorie rozwoju trendów na pograniczu tych światów, jeżeli chodzi o psychodeliki? Jest jakiś ferment wokół tej tematyki w korytarzach władzy?
I tak, i nie. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć oficjalnie, ale miałam spotkania z urzędnikami i z osobami z instytucji zajmujących się różnymi obszarami naukowo-medycznymi. Niestety, świadomość potencjału medycznego substancji psychodelicznych jest wśród regulatorów w Polsce bardzo niska. To są zwykle ludzie bardziej od zarządzania niż od kwestii merytorycznych. Ale kropla drąży skałę – wiem, że część z nich słucha z zainteresowaniem o tym, co się teraz dzieje wokół psychodelików. Nie tylko z powodów zawodowych, lecz także – podobnie zresztą jak w moim przypadku – dlatego, że wśród bliskich mają osoby zmagające się z problemami psychicznymi. Bywają jednak mocno zdziwieni, że tyle się dzieje w nauce i że jest taki potencjał terapeutyczny tych substancji.
Czyli edukować trzeba zarówno laików, potencjalnych użytkowników tych substancji, jak i, a może – przede wszystkim, decydentów? Myślisz, że jest szansa przebić się z tą tematyką do głównego nurtu debaty publicznej?
W Polsce wciąż mamy w tym zakresie dużo pracy do wykonania. Powiedziałabym, że oprócz użytkowników i decydentów jest jeszcze jedna grupa, której przydałaby się większa orientacja w tematyce terapii psychodelicznej – psycholodzy i psychiatrzy. Jak wspomniałam, studiuję właśnie psychologię kliniczną i w zasadzie nikt na moim roku nie interesuje się psychodelikami. Z kolei politykom brakuje nie tylko wiedzy, lecz także otwartości. A pod względem czysto formalnym zainteresowania urzędników po prostu nie ma. To jest dla nich jeszcze za mały temat, jeżeli chodzi o wydawanie pozwoleń.
Za mało ludzi się zgłasza?
Z perspektywy bańki osób zainteresowanych psychodelikami mogłoby się wydawać, że wszyscy śledzą badania naukowe z nimi związane i kibicują innowacjom w tym zakresie. Urzędnicy przyglądają się raczej innym substancjom.
Czyli wystarczyłoby zarzucić GIF wnioskami, żeby temat przebił się do świadomości decydentów?
Tylko te wnioski musiałyby być realne…! A chętnych w branży psychodelicznej, chociażby samych naukowców, też jeszcze brakuje. Jeżeli zwiększy się zainteresowanie tym tematem ze strony instytutów badawczych, uniwersytetów, szpitali albo stowarzyszeń czy fundacji zajmujących się badaniami, to może coś się ruszy. Wnioski mogłyby zresztą dotyczyć nie tylko GIF-u i samych substancji psychodelicznych, lecz także – przykładowo – dofinansowania wykorzystania sztucznej inteligencji do metaanaliz. Wtedy nie trzeba się ograniczać do jednostek badawczych, ale za to można się skupić na technologii ułatwiającej badania, chociażby właśnie dzięki AI. Mogłoby to być coś takiego jak wspomniany monitoring patentów dotyczących terapii psychodelicznej, nowych substancji albo weryfikacji doniesień naukowych – tutaj nawiązuję do różnych słabych stron badań nad substancjami psychodelicznymi. Dla przykładu: istnieją też takie start-upy jak Beckley Psytech czy Gilgamesh Pharma, informujące wprost, że wykorzystują AI do badania nowych molekuł. W ten sposób nie zamykamy się w hermetycznym środowisku laboratoriów (nie umniejszam tu, oczywiście, pracy naukowców), tylko sięgamy po coś, co może lepiej zadziałać na wyobraźnię urzędników: po sztuczną inteligencję, po rzeczywistość wirtualną czy po rzeczywistość rozszerzoną.
Myślisz, że w ten sposób mogłoby być łatwiej wprowadzić psychodeliki do głównego nurtu debaty publicznej?
To jeden ze sposobów – właśnie tak, niejako tylnymi drzwiami. Odpowiedzią na złożoność tematyki psychodelicznej powinna się stać złożoność pomysłów na zajmowanie się tymi substancjami w istniejących ramach prawno-biznesowych. Potrzebujemy twórczego i odpowiedzialnego przecierania nowych szlaków. Przy czym należy podkreślić, że nie dojdzie do tego bez dobrze zaplanowanej komunikacji: zarówno w środowisku specjalistów, jak i w kontekście upowszechniania wiedzy o substancjach psychodelicznych w społeczeństwie.
- Od kilku lat z wykorzystaniem podobnych narzędzi monitoruje się patenty związane z LSD czy z MDMA (przyp. red.). ↩︎
- Na cząsteczki LSD czy MDMA patenty dawno wygasły, a psylocybina występuje naturalnie w grzybach (przyp. red.). ↩︎
- Wykaz I-P obejmuje substancje wyłączone z obrotu farmaceutycznego, a charakteryzujące się brakiem zastosowań medycznych i dużym potencjałem nadużywania. Mogą one być używane wyłącznie w badaniach naukowych. Obecnie wielu naukowców i lekarzy badających psychodeliki kwestionuje uwzględnianie ich w tej grupie (przyp. red.). ↩︎